Czy feminizm może być transfobiczny? Krytyczne spojrzenie na TERFizm


Feminizm miał być ruchem wyzwolenia. Przestrzenią dla tych, które przez wieki były niewidzialne, uciszane, wtłaczane w role. Tymczasem dziś, w XXI wieku, pod jego sztandarem coraz częściej przemyka się coś, co z emancypacją ma niewiele wspólnego: wykluczenie. I to nie byle jakie. Kobiety trans są z niego wyrzucane jak z imprezy, na którą nikt ich nie zaprosił – mimo że to także ich walka o prawo do bycia kobietą.

Nie każdy feminizm jest wyzwalający. Część z nich, zaszyta w moralizatorskich tonach i esencjalistycznym języku, coraz głośniej mówi: „kobieta to tylko ta z macicą”. Z tego zdania wyrasta cały ruch znany jako TERF – „Trans-Exclusionary Radical Feminism” – czyli radykalny feminizm wykluczający osoby transpłciowe.

Nie mówimy tu o pojedynczych komentarzach w social mediach. Mówimy o ideologii, która – jak pokazuje publikacja „TERF Wars” (Pearce, Erikainen, Vincent) – coraz mocniej zakorzenia się w mediach, polityce i przestrzeni publicznej, przenikając również do liberalnych środowisk akademickich. Mechanizm? Użycie języka „ochrony kobiet” i „walki z patriarchatem” jako przykrywki dla ograniczenia praw i tożsamości osób trans, szczególnie kobiet trans.

Według Julii Serano, autorki koncepcji transmisogynii, to nie przypadek, że najczęściej atakowaną grupą są kobiety trans. Ich istnienie kwestionuje podstawy konserwatywnego i biologicznego rozumienia płci – a to wywołuje lęk, gniew i opór, nawet wśród części feministek.

A efekty? Twarde dane: badania amerykańskie i brytyjskie pokazują, że osoby trans – szczególnie kobiety – są jedną z grup o najwyższym wskaźniku prób samobójczych, przemocy i wykluczenia ze służby zdrowia. Transfobia nie jest abstrakcją. Jest chorobą społeczną z realnymi konsekwencjami.

W Polsce ten temat dopiero się rozpędza, ale już teraz można zauważyć, że pod powierzchnią oficjalnych narracji feministycznych toczy się cichy spór. Jedne środowiska – zwłaszcza młodsze, queerowe – stawiają na transinkluzję i intersekcjonalność. Inne, inspirowane zachodnimi gender-critical think tankami, odcinają się od „ideologii trans”, promując biologiczne podejście do kobiecości.

To nie jest tylko akademicka dyskusja. To pytanie o przyszłość całego ruchu. Czy feminizm będzie umiał poszerzyć swoje granice i dostrzec w kobietach trans swoje siostry – czy pozostanie ruchem tylko dla „wybranych”?

Jeśli feminizm ma znaczyć cokolwiek więcej niż hasło na koszulce z sieciówki, musi być ruchem dla wszystkich kobiet. Także tych, które urodziły się z innym ciałem, ale przeszły drogę, jakiej wiele z nas nawet nie potrafi sobie wyobrazić.

Nie chodzi o rezygnację z kobiecości. Chodzi o jej poszerzenie. O zrozumienie, że kobieta to nie tylko biologia, ale też tożsamość, przeżycie, społeczne funkcjonowanie. Jak pisze Katarzyna Bielecka w analizie „Transfeminizm(y)”, dopiero włączenie głosu kobiet trans pozwala nam naprawdę przyjrzeć się temu, czym jest kobiecość – i kto tak naprawdę decyduje, kto ma do niej prawo.

W świecie, w którym antygenderowa prawica maszeruje ramię w ramię z radykalnymi ekskluzywnymi feministkami, warto postawić granicę. I powiedzieć jasno: feminizm, który wyklucza, nie wyzwala. Feminizm, który rani kobiety trans, nie jest żadną ochroną – jest przemocą w ładnym opakowaniu.

Nie ma wolności, jeśli nie obejmuje ona wszystkich kobiet. Bez wyjątku.

Źródła:

  1. Pearce, Erikainen, Vincent, TERF Wars: An Introduction (2020) 
  2. Julia Serano, Whipping Girl (2007) 
  3. Sophie Lewis, The Guardian (2025) 
  4. Verywell Health (2023) –
  5. Katarzyna Bielecka, Transfeminizm(y) (2020) –
  6. Plakhotnik & Mayerchyk (2020) – 
  7. Wikipedia, Gender-critical feminism –